Sahara
Ale stokroć większą klęską od powodzi jest susza. Kiedy deszcze nie spadną, kiedy wyschną strumienie i studnie, wtedy wodę wydziela się ludziom na miarę, a zwierzęta i rośliny giną z pragnienia. Straty, jakie ponosi ludność w okresach posuchy, są o wiele boleśniejsze od zniszczenia przez powódź, i długich lat trzeba, aby nastąpił znów szczęśliwy czas, kiedy wszyscy mają co jeść. Wspomnienie klęski posuchy pozostaje na długo koszmarem, który spędza sen z powiek mieszkańców pustyni.
O tym, jak bardzo krajowcy cenią wodę i jak oszczędnie umieją się z nią obchodzić, może świadczyć następujący ciekawy przykład:
Dokoła uprawnych plantacji wznosi się szereg skalistych wzgórz, których gleba (jeśli tak nazwać można litą skałę) absolutnie do uprawy się nie nadaje. Mimo to wzgórze stanowią bodaj najdroższe tereny w pobliżu miasta. Wysoka ich cena usprawiedliwiona jest wyłącznie rentownością w krótkim okresie deszczów i burz. Nie przepuszczająca wody skała służy jako podłoże dla licznych kanałów, cystern i zbiorników, a stoki wzgórz zapewniają mechaniczny dopływ powstających w czasie deszczu strumieni do ogrodów i plantacji, położonych niżej. Za to płaci się właścicielowi wzgórza.
Mozabici są doskonałymi ogrodnikami i każdą wolną chwilę poświęcają uprawie swych małych kawałków ziemi.
Oaza, prowadzona z zamiłowaniem i przy wysokim poziomie fachowych wiadomości, liczy sześćdziesiąt tysięcy palm i jest letniskiem dla mieszkańców miasta.
Najciekawszym z czterech miast mozabickich jest święte miasto — Beni Isguen, podobno najcnotliwsze w całym świecie muzułmańskim.
Opasane wysokim murem z wieżami, otoczone jest jeszcze wyższym murem zakazów i fanatycznych przesądów.
W każdej bramie, których kilka prowadzi do miasta, stoi strażnik tolba, pilnując, aby żadne zwierzę nie weszło w obręb świętych murów.
O zachodzie słońca wszystkie bramy zostają zamknięte, strażnicy zaś są odpowiedzialni za to, aby w mieście nie nocował nikt, oprócz stałych jego mieszkańców. Odnosi się to do wszystkich, a szczególnie do Europejczyków.
Jedyny Francuz, nauczyciel miejscowy, który stale mieszka w Beni Isguen, ma domek wystawiony poza murami.
Od roku 1048, tj. od chwili założenia miasta, żaden niewierny nie nocował w świętych murach; żaden nie zbliżył się nawet do meczetu.
Ten wielki klasztor nie posiada ani jednej kawiarni. Ascetyczni mieszkańcy dobrowolnie wyrzekli się tej, jednej z niewielu, rozrywek ludzi Wschodu. Wyrzekli się ulubionej przyjemności — gry w warcaby, słuchania bajek i miłej pogawędki, przyjemności, którym przy filiżance czarnej kawy oddaje się każdy Arab, od Bagdadu do Dakaru.
Kobiety są tu niewolnicami w najszerszym tego słowa znaczeniu. Do czterdziestego roku życia nie wychodzą zupełnie z domu. Jedynie na tarasie swego mieszkania mogą odetchnąć świeżym powietrzem.
Te, którym wiek pozwala wyjść na ulicę, są tak zawoalowane, że tylko jednym okiem patrzeć mogą na świat, a spotkawszy Europejczyka, znikają jak widma w labiryncie uliczek albo za ciężkimi okutymi drzwiami.
Żaden muzułmanin, szczególnie zaś Mozabita, nie wpuści niewiernego za próg‘swego domostwa, i nie ma środka, którym można by skłonić właściciela do złamania tego zakazu
Każda rodzina posiada osobny dom piętrowy, którego jedynym otworem od ulicy są drzwi wejściowe. Okna — jeżeli się znajdują — to tylko na piętrze i dobrze okratowane.
Życie koncentruje się na płaskim dachu, gdzie w zimie kobiety i dzieci spędzają cały dzień, schodząc na dół tylko na noc. Lekko odziane, wygrzewają się na słońcu, tkają dywany, albo odwiedzają się nawzajem, odbywając po dachach sąsiadujących domow czasami bardzo długie spacery.
W lecie dach zaludnia się dopiero w nocy, służąc całej rodzime za sypialnię, gdyż gorąco nie pozwala spać w dusznych izbach Dzień spędzają wszyscy na podwórzu, zasłoniętym od palących promieni słońca.
Oprócz dywanów, kobiety robią piękne, wzorzyste poduszki, mężczyni zaś, poza handlem, zajmują się garncarstwem. Rzemiosło to, jak zresztą wszystko w Mzab, ma archaiczny charakter. Tak samo, jak przed wiekami, garncarz rozrabia glinę, udeptując ją długo, po czym ręcznie lepi dzbany, wazy i lampy. Wyrobów tych nie ozdabia się i nie poleruje. Pozostają proste i surowe, jak odwieczne obyczaje tego grodu cnoty.
Ulice Beni Isguen są czysto zamiecione, szersze i widniejsze niż w innych miastach M‘zab.. Ale ruch uliczny znacznie tu mniejszy, niż gdzie indziej: rzadko spotyka się otuloną burnusem postać, kroczącą poważnie, z sennym wyrazem twarzy i nieufnym spojrzeniem oczu.
*
Na zachód od miasta żywych leży miasto umartych.
Jest ono większe obszarem od Beni Isguen. I nic
dziwnego: trzydzieści pokoleń Mozabitów śpi tu snem wiecznym, a każdy z nich ma swoją osobną mogiłę.
Groby budowane są prymitywnie: po prostu kładzie się zwłoki na skalistym podłożu i obkłada się je kamieniami. Często przez szpary widać burnus nieboszczyka, albo szczerniałą, wysuszoną twarz. Suchy klimat Sahary nie dopuszcza do rozkładu zwłok, które leżą setki lat, wysuszone na mumie, aż się zupełnie w proch rozsypią.