Lekcja geografii i zoologii w epoce saskiej
Uczeń czuje, że egzamin zmierza ku końcowi. Zapewnie nie będzie już musiał opowiadać ani o „wężach sprośnych”, ani o „żórawiach misternych”, „żubrze srogim“ i „jeżu ościstym“. „Lew mężny“ to temat nawet ponętny, a skórę jego noszą niekiedy towarzysze pancerni z chorągwi Jego Królewskiej Mości. Postać jego powtarza się od czasów wojen krzyżowych na herbach, a usposobienie jest symbolem odwagi i siły.
— Zwierzę ono, królem innych zwane, ogromnością, mocą i śmiałością inne bestie przechodzi. Pamięta, jeśli go kto obraził. Rodzi się ślepy. Gdy dorośnie, a zwłaszcza starość w krwi poczuje, człowiekowi niebezpieczny. Gdy go szarpnie pazurami, albo zębami ukąsi, płynie z tej rany krew czarna, jak atrament. W tern cnota jego godna jest konsederacji, iż gdy podróżnego napadnie, ów zaś ukorzy się i krzyżem położy na ziemi, lew podziwuje się trochę, ale nic mu złego nie zrobi i odejdzie. Niechże z tego ludzie biorą przykład, że bestia tak okrutna na pokornego ma miłosierdzie, a zawzięty człowiek żadnej często nie ma litości. Ze zaś rodzi się ślepy, jak kocię i jak nasi Mazurowie…
— Mościpanie! — woła z pasją ksiądz. — To lekcja, a nie facecje!
— Opowiem wobec tego o przygodzie, jaka spotkała lwa na dworze cara. Używano go do łowów, wypuszczono go też wobec całego dworu na silnego niedźwiedzia. Skakał nań kilka razy, ale spotkała go kontuzja, bo niezgrabiarzowi nie mógł poradzić. Rozsiadł się tedy i tak żałośliwie jęczał, ryczał, że musiano czynić nad nim skoczne muzyki oraz śpiewać mu i tańczyć, aż się uspokoił. Taki to wrażliwy jest na dyshonor.
— Wcale nieźle. Zadam ci wobec tego jeszcze Jedno pytanie z zoologii. Który zwierz jest naj-ogromniejszy i zarazem największy człowieka przyjaciel?
Młodzieniec pęcznieje obsypany pochwałami.
— Wół!
— Jaki wół? Ośle jeden!
Uczeń myśli o czym innym. Koledzy znów są pod oknem, porzucili palcaty i grają w pliszki, więc przeżywa męki godne bohatera z mitologii. Całym wysiłkiem woli zbiera jednak uwagę.
— Pliszk. prze… przemówiłem się. Chciałem powiedzieć nie wół, lecz słoń!
— Podaj mi exemplum jego zmyślności i pożyteczności?
— Słoń ogromny, zwany też elefantem, nie tylko wzrostem przewyższa wszystkie bestie, ale też jest w dowcipie prawie człowiekowi podobny. Mieszka w Azji, Afryce jako też w Ameryce*) i rozumie mowę ludzką. Cnoty jego są wielkie. Jest pokorny, wstydliwy, miłosierny, sprawiedliwy i człowieka wielce miłujący. Posiada nawet swoją wiarę, chociaż taką tylko, na jaką nawet najmędrsze zwierzę zdobyć się może. Zauważono, iż w pewnych czasach kłania się niebu, słońcu i miesiącu. I to również rzecz uwagi godna, iż szanuje monarchę swego kraju i gdy go spotka, staje i głęboki pokłon mu czyni, Żyje lat pięćset. Żona jego tylko trzysta. Młodo przeto wdowcem zostaje. Biesiaduje, obalając łbem palmę, poczem zjada jej liście i owoce. Gdy spotka samotnego wędrowca, z samego miłosierdzia naprowadza go na dobrą drogę i broni przed dzikimi zwierzętami. Trąbą włada, że człowiek nie tylko nosem, ale i ręką lepiej nie może,, a nawet podniesie nią rzecz tak subtelną jak igła. Wielką też jego cnotą, iż z innymi słoniami dobrze żyje i nigdy z nich żadnego nie obrazi.
— Dobrze mój paniczu. Widzę, że książki nie na-próżno dostajesz do czytania. Pozwolę ci za chwilę odejść, gdyż dość już dzisiaj nauką się umęczyłeś. Chcę jeszcze tylko krótko się dowiedzieć, czy skorzystałeś także z lekcyj zdrowego rozsądku i moralności? Odpowiadaj zwięźle, tak jak cię pytam:
— Co jest szlachectwo bez cnoty?
— Jest pychą z gwałtem.
— Czym się cnota karmi?
— Dziełami swoimi.
— Czym jest państwo bez sprawiedliwości?
— Prawdziwym rozbojem.
— Sen człowieka czującego.
— Co droższego, niż złoto?
— Wolność.
— Kto nie umie mówić?
— Kto milczeć nie potrafi?
— Która niewiadomość najgorsza?
— Nie znać Boga i nie znać siebie.
— Jakich trzech rzeczy należy człowiekowi życzyć?
— Zdrowia duszy i ciała, dobrej sławy i dobrego mienia bez pokrzywdzenia drugiego.
— Może jeszcze mi dodasz na co dobre są wronie pióra?
— Organistom do klawicymbałów.
Tak rozmawiano kiedyś w Polsce, zarówno o cnotach, sprawiedliwości jak i o zwierzętach egzotycznych i dawano na jeden temat słuszne, na drugi dziwaczniejsze jeszcze odpowiedzi. Opuśćmy zatem, popsute niedorzecznościami, wydanie pięknej pierwotnie książki Haura i wróćmy do poważniejszego dzieła księdza Łubieńskiego. Łatwo nam dziś, na podstawie każdej popularnej zoologii, sprostować
baśnie o strusiach, rzucających kamieniami, smokach lub bazyliszkach, natomiast to co zdumiewa nas w „Świecie we wszystkich swoich częściach“, nie polega na niewłaściwościach, lecz na wielkiej zmienności politycznych stosunków.
Upłynęło zaledwie dwieście lat i jakież zmiany! Któż dzisiaj, patrząc na mapę, wyobrazi sobie Szwecję jako groźną wojskową potęgę, która wezbrała kiedyś jak wielka rzeka z małego potoku, zalewała północne Niemcy, Norwegię, Danię, Polskę i szła dalej aż na wschód, południe, na Rosję. Czyż prawda to, że mały kraj na półwyspie Pirenejskim, przytulony do Hiszpanii, stanowił najobszerniejsze mocarstwo kolonialne, a najbogatszą i najpotężniejszą flotę posiadała Holandia? Co sprawiło, że Praga przed dwu wiekami większą była od Wiednia i Berlina, a gdzieś na ziemi amerykańskiej, zaludnionej przez Indian i zdobywanej przez żołnierzy angielskich w kolorowych mundurach, rósł z maleńkiej osady Nowy Jork i nowe, odrębne państwo świata?
Te pytania i dziesiątki innych, stawia nam historia. Każe szukać przyczyn i skutków. Nic nie dzieje się bez powodu. Droga dziejów idzie ciągle zarówno przez wielkości, wspaniałości, potęgę, jak zniszczenie i ruiny.
Jeżeli chodzi o wiedzę o dalekim świecie, to przekonywamy się, że choć w wieku XVIII nie zawsze była jeszcze dokładna, to jednak dawno wyszła już poza krąg najczęściej zwiedzanych krajów. Epoką naprawdę naukowych wypraw geograficznych stał się dopiero wiek XIX, ale już przed tym na pełnych niespodzianek morzach i oceanach toczyła się wielka gra, bój o przyszłe pierwszeństwo i władzę.