Lekcja geografii i zoologii w epoce saskiej
Chłopiec poci się. Nie rozumie dlaczego dziś ulega takiemu prześladowaniu, ale zbiera w głowie na gwałt posłyszane wiadomości. Czuje się dosyć nawet pewny. Widział przecież u sąsiadów małpy, oglądał zasuszonego bazyliszka, którego przechowywał u siebie w miasteczku dla ciekawych aptekarz, a w rodzinnym domu podawano w czasie uczty puchar ze strusiego jaja, pięknie oprawny w srebro.
Marzy o tym, że zapytają go o orła. Sam naturą ma odważną, a więc chętnie słuchał o nim. I jakże pięknie brzmią słowa w książce! „Orzeł, między drapieżnymi na powietrzu ptactwy, jest najprzedniejszym ptakiem! Nie tylko względem swej okazałości, ale że jest lotny, bujny, bystry, śmiały, silny, do tego jest choleryczny i mściwy. Jedna uciecha widzieć tego ptaka na powietrzu, gdy z innymi urodą sobie równymi toczy walki i pojedynki. Samymi sobą i pazurami z niemałym okrzykiem targają i mordują. Jest się czemu przypatrywać, że aż jeden z nich na ziemię upaść musi, którego łatwo, jako zamordowanego i zajuszonego na ten czas każdy wziąć może w rękę. Gdyby zaś do siebie przyszedł, trzeba się mieć na ostrożności, aby człowieka na twarzy nie oszkaradził i do kalectwa nie przywiódł“. Kto zaś taką walkę ujrzy, może śmiało zbliżającą się wojnę przepowiedzieć…
Lecz oto pada zapytanie właśnie o owego strusia, którego jajo uczeń w domu oglądał. Temat nietrudny, chociaż egzotyczny. W ciszy wielkiej sklepionej izby padają zatem spokojne słowa:
— Struś bestia jest połową ptaka, połową zwierza ziemnego, ma postać konia, którego w biegu swoim przechodzi, bo mu skrzydła do większego pomagają pochopu i bystrości. Żelazo trawi i kamienie. Kopyta ma rozdwojone, a w nogach takową władzę, że nimi weźmie zręcznie i dobrze, jako rękami kamień i tak chybko nim ciśnie, gdyby kto na niego następował, jako z kuszy albo z procy.
Zdziwiłby się dziś nauczyciel, zdziwiłby się i struś, gdyby taką o sobie posłyszał opinię, ale w dawnej szkole odpowiedź taka z całym uznaniem była witana. Nie wystarczała jednak preceptorowi.
— Zapomniałeś dodać, jaki ze strusia jest pożytek?
— Jaj jego używają zamiast pucharów do napojów, pióra zaś jego, pozoru okazałego, używają ludzie do strojów.
— Próżność to niestety! próżność ludzka mości-dzieju! Zapamiętaj na zawsze, iż jeśli w głowie oleju nie masz. to żadnym czubem ani ogonem jej nie ozdobisz. Powiedz mi teraz o smoku jadowitym i ogromnym.
— Smokowie jadowici rodzą się w Etiopii. Okrutni są, bystrzy, śmiali i natarczywi. Kudły mają kędzierzawe, dosięgają wzrostem łokci dwanaście, dorównują przeto budynkowi sporemu. Przepływają rzeki i jeziora, łeb swój jako wąż podnosząc. Na słonie sztucznie dybią, uderzają na nie, jako do szturmu, wielkim pędem i lotem. Wyssą je, gdy dopadną. Bywały one i w Polszczę, obecnie już się ich nie spotyka. Jeden z nich, ludziom i bydłu szkodny, mieszkał w Krakowie w jamie pod Wawelem w której teraz wino szynkują, jak mi rodzic opowiadał. Wygodne tam miał miejsce, ale otruto go i zdechł.
— Oblizałeś etę mościpanie, gdy mówiłeś o winie, którym w Smoczej Jamie szynkują! Skup uwagę i powiedz, czy to prawda, co piszą o smoku, który mieszkał w lochu gostyńskiego zamku?
— Bajka to wierutna! Niejeden cudzoziemiec to prostował. Nie smok to był, ale ogromna żaba. która więźniów na śmierć dekretowanych i w lochu siedzących zjadała. Jeden z nich mężnym sercem się wyróżnił, zabił ją, przeto życie mu darowano. Ob-łupione potem bestię ze skóry, którą sto lat temu jeszcze widziały siostry Wizytki. Wisiała długo na zamkowej bramie, ale ze starości zbutwiała już i odpadła.
— Dobrze to, że w baśnie nie wierzysz. Jak jednak wyjaśnisz mi wyrażenie, iż ktoś przewrotny „krokodyle łzy“ wylewa?
— Otworzę właściwą kartę historii naturalnej, skąd przeczytam ustęp z tytułem „O krokodylach jadowitych“. Dowiem się z niego, iż bestie one w Nilowych rzekach się mnożą, które przez egipskie państwo płyną. Cztery nogi mają, którymi szybko płyną i biegają. Długość ich dwadzieścia dwa łokcie. Człowieka rade gonią, gdy zaś go dostaną w ostre i skorupiaste pazury, najpierw płaczą nad nieszczęśnikiem, od których to łez jadowitych głowa jego na dwoje się rozpada, poczem smacznie mózg jego wyjedzą, a potem pożrą go doszczętnie.
— Smok lubi dopaść słonia, z kim zasię krokodyle nilowe wojnę toczą?
— Do delfinów morskich czują wielką nieprzyjaźń i antypatię.
— Czy znasz sposób na odstraszenie krokodyli?
— Oczywiście! Bobu się lękają.
Okazuje się, że człowiek doświadczony i z krokodylem daje sobie radę.
Lekcja obraca się w tej chwili koło zagadnień strasznych, egzotycznych i ponurych. Cóż dziwnego, że uzupełnia ją pytanie o „niedostępnego bazyliszka“. Rodzi się w Afryce, w prowincji Cy-renajka…
— Ta gadzina, nad wszystkie jadowitsza, wężów szczególnie nie lubi i goni. Biaława, niewielka, z wężowym ogonem, jak kogut, nie zakosami, ale wprost bieży za swą ofiarą. W oczach ma tak potężny jad, że nie tylko zwierzynę i człowieka nim zabija, ale niszczy trawy, chwasty, a nawet skały.
— Jak zatem uchronił sie od niego Aleksander Wielki, gdy wraz z wojskiem przez Cyrenajkę musiał przechodzić?
— Wielki ów monarcha, który wszystkie trudności przewidział, a za młodu na ognistym Bucefale uczył się jeździć, zaopatrzył tarczę swoją i żołnierzy w zwierciadła, tedy bazyliszki, srogie swe oblicza w nich oglądając, martwe od własnego wzroku padały.
— Tak oto postępuje wódz rozważny i przewidujący! Gdyby wtedy dowcipem nie ruszył, nie znałbyś może dziś, chłopcze, nawet jego nazwiska! Powiedz mi teraz coś o naturze lwa?