Halucynacje wzrokowe
Wystarczy w stanie upojenia zamknąć oczy, aby przed nami zaczął się przewijać barwny film. Z góry muszę jednak rozczarować Czytelnika, że film ten jest pozbawiony logiki. Jak słusznie zauważył prof. Szuman, obrazy kojarzą się w nim raczej na zasadzie podobieństwa geometrycznego.
Halucynacje wzrokowe występują nie tylko przy zamkniętych oczach. W stanie upojenia również rzeczywisty świat zewnętrzny ulega czasem pewnym przeobrażeniom. Desenie na tapetach uwypuklają się, zmieniają w twory przestrzenne, barwy nabierają większej intensywności, a przedmioty nieruchome pozornie ożywają. Jak się wydaje, te zmiany świata zewnętrznego są związane tylko ze stanem bardzo silnego upojenia — w moich doświadczeniach np. nie zachodziły. Toteż nie będę się nimi w dalszym ciągu zajmował.
Omawiane halucynacje występują dopiero w kilka godzin po zażyciu narkotyku. Można przyśpieszyć ich wystąpienie (mam tu na myśli obrazy przy zamkniętych oczach), naciskając gałki oczne i powodując przez to znane wszystkim wrażenie błysków świetlnych — fosfenów. Te fosfeny z czasem przekształcają się w obrazy, w których dominującą cechą są przedmioty, rzucające błyski światła.
Witkiewicz tak opisuje początek wizji: .,Wiry jakby z cienkich drucików, jasne na ciemnym tle, czasem z lekka tęczowo zabarwione. Z początku płaskie — potem zaczęły powoli dostawać trzeciego wymiaru, rozkręcając się to ku mnie to ode mnie, w przestrzeni czarnej, która z płaskiego normalnego tła, które się widzi zwykle przy zamkniętych oczach, staje się głęboka i ruchoma“.
Zanim przejdę do opisu moich własnych halucynacji, przytoczę wizje, jakie miał znany działacz w dziedzinie metapsychiki P. Szmurło:
„Zamykam oczy. Zjawiają się wnet jakieś, nigdy zdaje się niewidziane, krajobrazy, oglądane jak gdyby z wysokiej góry, lub aeroplanu, przecudne zamki i pałace, całe miasta, ulice, domy, skały, wąwozy, wzgórza, lasy i rzeki. Pracownia średniowiecznego alchemika. Pochód barwno tatuowanych Indian z piórami na głowie. Posąg Izydy. Ładne i brzydkie, zwykłe i dziwaczne twarze i postacie (rys. 1 i 2). Fantastyczni półludzie — półzwierzęta. Teraz jestem na krużganku zamku, przede mną za kolumnami roztacza się rozległy widok, za sobą wyczuwam ścianę z ciosanych kamieni i okute drzwi… Nie ma już zamku, siedzę w kielichu olbrzymiego kwiatu, którego płatki zewsząd mnie otaczają; raptem przekształca się on w kolosalną muszlę, ja zaś podziwiam przesączające się przez nią światło nieznanej barwy, choć słysząc głosy obecnych, uświadamiam sobie jednocześnie, że jestem, niestety, tylko w najzwyklejszym pokoju. Teraz jeszcze coś dziwniejszego wznosi się gdzieś wysoko nad moją głową. Ależ wszak to otoczone kłami podniebienie smoka, w którego paszczy zmieściła by się 5-piętrowa kamienica. Opierając się o jeden z zębów w dolnej jego szczęce, przyglądam się, jak z otchłannej gardzieli wytryska zamiast jęzora burzliwa, pieniąca się rzeka z różnokolorowych iskier świetlnych… Szereg innych obrazów. Teraz na ciemno-szafirowym tle widzę grotę o mrocznym fioletowym wnętrzu, otoczoną jakby stalaktytami i stalagmitami różowo-koralowego opalizującego koloru, które nagle przeistaczają się w jakieś odnóża, czy macki zakończone głowami wężów, jaszczurów, ptaków, szponami i kleszczami, grota zaś w paszczę, nad którą złowrogo połyskują zielonawe oczy straszliwego potwora, będącego jednak jednocześnie dziwacznym zwierzokwiatem, dostrzegam bowiem u dołu najeżoną kolcami łodygę“.
A oto wizje drugiego rodzaju, przy otwartych oczach (I. Witkiewicz):
„Moja żona nie mogła już ze zmęczenia zapisywać wizji i postanowiła pójść spać, ale na kanapie w moim pokoju, z obawy żeby mi się coś nie stało, ponieważ puls bywał jeszcze chwilami niewyraźny. Przy wpatrywaniu się w jej twarz nastąpiły straszliwe deformacje, przy czym reszta pola widzenia pozostawała zupełnie niezmieniona. Zamknięte oczy powiększały się niepomiernie powieki pękały wreszcie, ukazując oczy wielkości kurzego jaja, łypiące straszliwie jak u gadzinowych potworów, widzianych przy oczach zamkniętych. Nos zadarł się usta rozszerzyły się i z twarzy uśpionej powstała jakby okropna karnawałowa maska, żywa i robiąca przeraźliwe miny. Dzbanek, stojący w drugim kącie pokoju, ożył. Wypuścił białe macki, jak mątwa, ciągnące się ku mnie i wijące się w powietrzu. Z dwóch czarnych pęknięć w białej emalii powstały oczy o groźnym i wciągającym wyrazie, które wpatrzyły się we mnie z jakimś niesamowitym uporem. Wolałem zamknąć oczy, bo rzeczywistość przy tym widziana nie była jednak tak przekonywująco realna, jak zmieniające się prawdziwe przedmioty“.