Fizjologia twórczości
Myśl rośnie w naszym życiu fizjologicznym jak kwiat w glebie, z której bierze soki, z którą dzieli kaprysy pogody, wszystkie zmiany klimatu, pór roku. Niedomagania cielesne, tak samo jak doskonały stan zdrowia nie tylko zakłócają lub potęgują zdolność do pracy, ale i kształtują temperament pisarza, jego skłonności, zakres i barwę pojęć, w przelotnym zaś działaniu mogą przesądzić o koncepcji dzieła o brzmieniu i sensie stronicy czy rozdziału, nie mówiąc już o poszczególnych zdaniach, obrazach, przenośniach, które są igraszką tak poziomych odruchów naszego organizmu i w takim stopniu, że dostojeństwo pracy twórczej niechętnie je przyjmuje. Lecz korespondencja pisarzy, ich wyznania poufne wcale nie ukrywają tej zależności, można się tam spotkać z niezwykłymi przykładami zahamowania lub ożywienia siły twórczej pod wpływem takich czynników, jak zimno i gorąco, głód, rozkosz, a obok skarg na niszczące skutki chorób zadziwiają wcale nierzadkie pochwały.
„Ludzie mówią że jestem chory, ale pytanie: czy chorobliwość nie jest właśnie najwyższą inteligencją, czy to co jaśnieje i głębią przeraża nie wykwita właśnie z tego co nazywają chorobą myśli, która się potęguje i wysubtelnia kosztem innych funkcji psychicznych“. Tak przemawia jedna z postaci w noweli „Eleonora“ Edgara Allana Poe, który w rumianej dyszącej zdrowiem Ameryce z pierwszej połowy XIX wieku cenił sobie swą niezwykłość i kruchość orchidei. Podobnie Antoni Czechow w opowiadaniu „Czarny mnich“ ukazał duchową przewagę słabości nad czerstwym zdrowiem. I zapewne z myślą o sobie, był bowiem gruźlikiem. Te same pochwały choroby głosił romantyk niemiecki Novalis.
Nauka nieraz z upodobaniem zajmowała się chorobami pisarzy, epilepsją Flauberta i Dostojewskiego, suchotami Słowackiego, obawą przestrzeni Prusa, syfilisem Wyspiańskiego, szukając w nich komentarza do ich twórczości. Co więcej, nawet u tych, których przywykliśmy uważać za normalnie zdrowych, starano się wykryć jakiś rys patologiczny. Przed kilkunastu laty znaczny rozgłos zyskała książka Kretschmera, gdzie „ludzie genialni“ zostali obwieszeni etykietkami, uwłaczającymi równowadze ich umysłu.
Trudno zaprzeczyć, że pisarz nie umie w życiu codziennym zachować równowagi. Przebywanie wśród rojeń, chimer i widm przesłania mu mgłą rzeczywistość, Balzac zwrócił się raz do siostry: „Czy wiesz z kim się żeni Feliks de Vandenesse? Z panną de Grandville. Żeni się bardzo dobrze, bo Grandvillowie są bogaci, mimo że mają wielkie wydatki, na które ich naraziła panna de Bellefeuille“. Kto by tę rozmowę posłyszał, przysiągłby, że dotyczy przyjaciół, znajomych albo sąsiadów, tymczasem były to postaci z powieści, którą Balzac pisał. Oto prawdziwy poeta! Dla niego świat fikcji jest równie realny, jak to, co się nazywa rzeczywistością, a co filozofowie daremnie usiłują określić od paru tysięcy lat. Należałoby raczej powiedzieć: bardziej realny, jeśli idzie o Balzaka. On przecież słuchał raz z niecierpliwością przyjaciela, który mu opowiadał o chorobie w domu, wreszcie przerwał:“ No, dobrze, ale wróćmy do rzeczywistości, mówmy o Eugenii Grandet!“ Eugenia Grandet“, bohaterka jego powieści, była dlań bardziej rzeczywista niż ludzie, z którymi utrzymywał stosunki w życiu.
Podobne anegdoty dodają uroku biografom pisarzy, ale za życia wynikały z cech, działających na otoczenie drażniąco i dokuczliwie. Nie było bodaj pisarza bez dziwactw i kaprysów, co zresztą nie stanowiłoby jakiegoś wyjątku w człowieczeństwie, gdyż każdy jest potrosze dziwakiem, pisarze jednak zawsze nadawali swym osobliwościom szczególne znaczenie i byli bardziej dotknięci, jeśli ich inni nie przyjmowali z szacunkiem i uległością. Balzac, pracując po nocach, a śpiąc we dnie, tak zakłócał życie swego otoczenia, że jeden z jego sekretarzy zwariował. Kant nie znosił obok siebie ludzi żonatych, jego wierny długoletni służący Lampe stracił posadę, skoro się wydało że nie jest kawalerem.
Pisarz może objawić i najwięcej objawia swoje kaprysy i dziwactwa we wszystkim: w wyborze domu i mieszkania, w stroju w sposobie odżywiania się, w gestach, w rodzaju wymowy. Koszula z szeroko wykładanym kołnierzem nosi do dziś miano Słowackiego,, który ją odziedziczy! po Byronie, a ten wziął ją z drzeworytu, przedstawiającego Szekspira- Wilde, zanim stał się wyrocznią mody, chodził w krótkich spodenkach i aksamitnym berecie z lilią albo słonecznikiem. Tak, w jego mniemaniu, powinien się był ubierać poeta w szarej epoce wiktoriańskiej. Niegdyś w istocie poeci wyróżniali się strojem. W głębokiej starożytności nosili przepaskę ra skroniach, w średniowieczu pisarza poznawało się po kałamarzu i pęku piór u pasa, co jednak miało tę niewygodę że mogło oznaczać również wędrownego bakałarza.