Farinelli czyli dziwna kariera kastrata

Carlo Broschi, zwany Farinelli, pochodził z drobnej szlachty włoskiej, urodził się w Ne­apolu w r. 1708. Głos jego był już w chło­pięcym wieku tak szczególnie piękny i giętki, że rodzice chłopca postanowili „zachować mu głos sopranowy“ sztucznym zabiegiem. Ope­rowany bywał w podobnych wypadkach z góry poświęco­ny karierze śpiewaczej, a gwałt dla pozorów usprawiedliwiono zawsze jakąś rzekomą koniecz­nością, którą stwierdzały świa­dectwa lekarskie… Nauczycie­lem 8-letniego Farinelliego był sławny pedagog śpiewu i kompozytor Niocolo Porpora. Po kilkuletniej nauce de­biutuje Farinelli w Bolonii, w roli kobiecej opery „Eumene“ Porpory. Po kilku latach Śpiewania na scenach włoskich, dochodzi Farinelli do niezna­nych dotychczas wyników spra­wności głosowej i śpiewaczej. Cała parada jego sztuk, rekor­dowe wyczyny jego głosu —- to na dzisiejsze nasze pojęcia ba­rokowy dziwoląg. A jednak mówimy o tym śpiewie nie znając jego uroków. Należały one do krajobrazu strzyżonych szpalerów, do sztuczności hisz­pańskiej tresury koni, do świata peruk, do epoki, która miała swój styl i z wyżyny swych pojęć utożsamiała naturalność z bar­barzyńskim prymitywem.

Śpiew kastratów był ciekawym zjawiskiem operowych konwencji, w czasach baroku i ro­koko włoskiego. Cenna pozostała wiedza o granicach sprawności gardła. Wiedza — znów tylko teoretyczna, bo nie znamy jej wyników artystycznych. A były te wyniki widocznie niezwykłe. Po największych trium­fach italskich Farinelli udaje się do Anglii. Kiedy po raz pierwszy śpiewa w Londynie, wywołuje w operze wrażenie tak niezwykłe, że orkiestra przestaje grać i tylko słucha, jakby pierwszy raz słyszała śpiew, publiczność ogarnia zachwyt. Artysta przedstawio­ny na dworze królewskim jest bożyszczem arystokracji, która ubiega się o zaszczyt go­szczenia go na swych zamkach, obsypując go darami. Pięć tysięcy funtów wynosi jego gaża roczna, co najmniej drugie tyle wyno­szą składane mu kosztowne dary. Przed nim tylko wielka Faustyna Bordoni pobierała tak wysokie gaże. Konkurencyjna opera londyń­ska bankrutuje wskutek występów Farinel­liego, jej dyrektor wielki Jerzy Fr. Händel dostaje apoplektycznego ataku i porzuca prowadzenie teatru operowego. Po kilku la­tach Farinelli opuszcza Londyn i, po krótkim pobycie na dworze francuskim, udaje się do Madrytu.

Król hiszpański Filip V popadł był w me­lancholię. Od lat już spędzał całe dni w łóż­ku, nie golił brody, zapuszczał upiornie dłu­gie paznokcie, żył w zupełnej apatii. Rządy sprawowała kró­lowa, bo króla nie można było skłonić do podpisania bodaj jednego dokumentu. Ale na obojętność króla był sposób — śpiew. Wpadła więc królowa na pomysł zaangażowania Fari­nelliego. Kiedy Filip V usłyszał po raz pierwszy głos Farinelliego, na koncercie dworskim., urządzonym obok królewskiej sypialni, monarcha okazał na­gle ożywienie. Powiedział ar­tyście naprzód kilka królew­skich komplementów, potem prosił go o powtórzenie jednej arii, zachwycał się tym śpie­wem. A wreszcie poczuł się królem i zapytał Farinelliego, czy ma on jakieś życzenie? Przygotowany na to pytanie śpiewak prosił, aby król raczył się ogolić, ubrać i zjawił się na radzie koronnej. I — dziwo — król ¡spełnił prośbę śpiewaka.

Farinelli — zbawca kraju — otrzymał wyso­ką gażę, miał pałac, konie, powozy, był pa­nem włości. Nie wolno mu było tylko śpie­wać poza królewskim dworem. I Farinelli u szczytu swej sławy, od tej chwili nie śpie­wał publicznie — już nigdy!

Pałac królewski był złotą klatką, grobow­cem jego sztuki. Ani dnia nie mógł się król obejść bez Farinelliego, który stał się powier­nikiem, doradcą królewskim, przyjacielem ukoronowanego matoła. A że śpiewak miał doskonałe maniery dworskie, spryt i takt, że był również gładki w obejściu jak pewny w wystąpieniu, więc stał się nieoficjalnym kanclerzem. Codziennie oznajmiano mu, że król oczekuje go o zwykłej porze, tj. krótko przed północą. Conocna audiencja polityczna, przeplatana śpiewem kastrata, trwała cztery godziny. Poza tym Farinelli pełnił codzien­nie służbę przy królu, z wyjątkiem dni, w których monarcha przyjmował sakra­menty.

Co noc śpiewał Farinelli królowi cztery arie. Zawsze te same cztery arie. Obliczono, że ten koncert powtórzył się 3600 razy, w ciągu lat dwudziestu trzech! Bo następca Fili­pa V, Ferdynand VII, zupełnie jak jego po­przednik, chorował na melancholię, tak samo robił z nocy dzień i w swej apatii reagował jedynie na śpiew Farinelliego. Ostatnie wreszcie lata spędził Ferdynand w zupełnym obłąkaniu. Przez dwadzieścia trzy lata Fa­rinelli „ratował sytuację“ na dworze. Śpie­wem i dyplomacją. Prowadził politykę przy­jaźni z Anglią i Włochami. Ale Karol III, trzeci chlebodawca Fariinelliego, już nie był królem smęt­nym, tylko rubasznym sangwinikiem. Wstępując na tron przyznał, że Farinelli jest człowiekiem wielkiej uczciwości, nie skreślił mu dożywotniej pensji, ale politykę Hiszpanii prowadził sam, do tego nie by­ło mu potrzeba śpiewaka. Mó­wił: „kapłony są dobre, ale tylko do jedzenia“. A litościwy biograf Firanelliego pisze z te­go powodu: „Oto cynizm, któ­rym ludzie płacą za ich własne zbrodnie“. Nie płacili, jednak tylko samym cynizmem.

Bogaty Farinelli wrócił do swej włoskiej ojczyzny, zamie­szkał w swym pałacu w Bo­lonii. Nie śpiewał publicznie. Jako śpiewak-kanclerz na eme­ryturze żył jeszcze w spokoju 21 lat, do roku 1782. Żył jako prywatny grand – seigneur1), w przepychu książęcym. Ho­dował kwiaty, modlił się, grał i śpiewał, zbierał stare obrazy, antyki, instrumenty muzyczne, książki, -drogie kamienie. Ani za­szczyty, ani bogactwa nie rozwiały jego smut­ku, w który — może z braku zajęcia — po­padł samotnik. Ten, który leczył hiszpań­skich królów z melancholii, sam w nią po­padł — nieuleczalnie!

Może miał uczucie, że wygrał życie, ale stawka była nieco za wysoka. Sztuka jego przeszła jak kometa. I wlókł się tylko ogon sławy bez dokumentów, sławy zdobytej w dziedzinie sztuki przemijającej, samobój­czej.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *