Farinelli czyli dziwna kariera kastrata
Są sztuki, które klasyfikacja mogłaby oznaczyć nazwą: sztuk — samobójczych. Są to te, które przebiegają w czasie, odgrywają się, przemijają, przechodzą i nikną. Jakieś cudo sztuki interpretacyjnej przechodzi jednorazowo; w tragiczną próżnię idą fluidy gry muzyków, recytatorów, aktorów, przedstawienia teatralne, pokazy tańca artystycznego. W wyjątkowych tylko wypadkach utrwali je płyta gramofonowa — z reguły jednak te artyzmy ulatują. I czasem tylko pozostawią jakiś ślad wrażenia — w pamięci świadków, w opisach, w pośmiertnej reputacji artysty. Może wreszcie w legendzie oplatającej jego nazwisko.
Czy dziś byłby do pomyślenia dawny nagminny zachwyt nad śpiewem kastratów?
Mówimy dziś o wynaturzonym śpiewie kastratów, jak byśmy ich słyszeli w ich wielkich partiach, w XVIII-wiecznej włoskiej opera seria — tym gatunku teatru, który nie chciał prawdy, trzymał się z dala od rzeczywistości, nie szukał ludzkiego człowieka. W ramach, takiego teatru śpiew kastratów był także stylizowaną nierzeczywistością. Czy była to piękna stylizacja? Styl czy wynaturzenie? — Oto problem. Rozwiązania szukamy w opisach dawnych świadków, w ariach śpiewanych przez kastratów.
Głos kastrata był oznaką wiecznej młodości, łączył chłopięcą jasność brzmienia z siłą męskich płuc. Na scenie śpiew taki nadawał się do ról kobiecych, do partii bohaterskich, wreszcie do partii operowych amantów… Ale czy możemy się wmyśleć w rodzaj teatru, gdzie bohaterem jest nie człowiek, tylko głos? — gdzie „amantem“ jest śpiew mężczyzny okaleczonego w swej męskości? Takie zjawisko wydaje nam się dziś niewiarogodne, bo też nasze opery repertuarowe przyzwyczaiły nas szukać w śpiewie czegoś choć trochę wiarogodnego i naturalnego, czegoś, co „za serce chwyta i do duszy przemawia“. Dawniejszej publiczności podobały się opery sztuczne, cenione właśnie dla ich nienaturalności. Dlatego niegdyś uważano, że ukapłaniony śpiewak jest „ofiarą na ołtarzu sztuki“. Dopiero po dwóch stuleciach chwały wielkich kastratów operowych sztuka śpiewacza przecie zrezygnowała z takich ofiar…
Co prawda, praktykę przyrządzania śpiewaka na sopranistę zawsze uważano za zbrodnię. We Włoszech, w czasach baroku, mówiono o jakiejś rzekomej „fabryce kastratów“, ale bliższe o tym wiadomości pokrywała tajemnica. W Mediolanie utrzymywano, że jest to specjalność wenecka, w Wenecji wskazywano na Bolonię, tam na Rzym, Neapol. Konsul brytyjski w Neapolu wymieniał pewną miejscowość w Apulii, gdzie rzekomo naprzód badano głosy chłopców – kandydatów, badano ich muzykalność, aby następnie na ofiarach „powołanych“ dokonywać zabiegu zbrodniczego, zagrożonego karą śmierci. Więc operowa „perwersja“ miała jeszcze tło kryminalne. Zbrodniarzy, kandydatów i ich rodziców nęciły jednak widoki wielkiej kariery, jaką zrobili niektórzy kastraci – Farinelli, Senesino, Caffarelli — śpiewacy, za którymi szalała publiczność, dwory i arystokracja XVIII wieku. Jeżeli wielka kariera udała się rzeczywiście, śpiewający rzezańcy mogli przypuszczać, że sławy i majątku nie okupili zbyt drogo. Jeden z nich wystawił sobie wspaniałą willę, nad której wrotami kazał napisać słowa: Amphion Thebas — ego domum, a złośliwa ręka dopisała dalsze słowa: ille cum — sine tu.
Dwieście z górą lat temu wschodziła gwiazda najszczególniejszego śpiewaka swego czasu, artysty o dziwnej karierze i jeszcze dziwniejszym życiu. W roku 1727 dwóch młodych śpiewaków operowych walczy na scenie w Bolonii o szczególne pierwszeństwo: o palmę pierwszego kastrata operowego. W tym turnieju głosów Carlo Broschi, zwany Farinelli, „roztoczył skarby swego męskiego sopranu“ i czar swego śpiewu koloraturowego. Jego współzawodnik, Antonio Bernacchi, nie tylko powtórzył najdokładniej wszystkie warianty, zakrętasy i łamańce, które zaśpiewał Farinelli, ale starczyło mu jeszcze oddechu na dodawanie nowych sztuk i sztuczek. Farinelli uznał się za pokonanego i obaj śpiewacy-rywale zawarli dozgonną przyjaźń (dalszy dowód ich ekscentryczności). Przez czas dłuższy występowali wspólnie. Farinelliemu los nagrodził jego sportową lojalność wobec Bernacchiago, bo w niedługim czasie on właśnie,
Farinelli, zyskał niekwestionowaną już sławę pierwszego sopranisty swego wieku (wiek ten jeszcze nie znał godności „króla tenorów“), w ogóle największego śpiewaka włoskiego.
Pobierał fantastyczne gaże, żył w przepychu, miał wpływy, władzę, kierował polityką wielkiego państwa, o przyjaźń jego ubiegali się królowie i dyplomaci całej Europy…
Oryginalną biografię Farinelliego napisał zmarły przed 20 laty wiedeński lekarz-laryngolog Fr. Habock, który był równocześnie nauczycielem śpiewu. Jest to „biografia głosu“ i polega na zbiorze arii, które śpiewał Farinelli w różnych okresach swej kariery. Z tych mozolnie z archiwów wyszukanych arii widzimy, że Farinelli miał głos-fenomen, sięgający od niskiej granicy barytonu do wyżyn sopranu, czyli przeszło trzy oktawy — zjawisko, jakiego nie zna ani historia śpiewu, ani historia medycyny. Wyszkolenie tego głosu dochodziło do instrumentalnej sprawności, gry na flecie, klarnecie. Tryle, biegniki, fioritury, staccatowe repetycje — cała wystawa sztuk! Dziś ta opisowość wydałaby się nam cyrkowa, ale współcześni zaręczają, że Farinelli miał gust wytworny, że interpretację jego cechowały elegancja i niezwykły sentyment.
Był to człowiek wykształcony, z wielkiego świata, władający kilkoma językami, wielkopański w obejściu. Przez kilkadziesiąt lat swego życia utrzymywał korespondencję ze sławnymi poetami, głównie z librecistą-poetą księdzem Metastazjo. Był też Farinelli wykształconym muzykiem, grał na kilku instrumentach, komponował opery, w których sam śpiewał. Był to więc jegomość wielostronny, postać wybitna. Sto lat przedtem Rubens przedstawia typ wielkiego artysty, wielkiego dyplomaty, humanisty biegłego w pięciu językach, oczytanego… Po Rubensie pozostały jego obrazy, jego korespondencja dyplomatyczna, jego dom, książki. Rubens jest wielkim malarzem, ale Farinelli jest w dziedzinie sztuki tylko — nazwiskiem…