Epizod polski na Libanie
Z biedą pozbierano trochę wojsk dokoła i wezwano Dentza do kapitulacji. Dentz w Imię honoru uparł się i przyjął wyzwanie, krew sojuszników popłynęła. Pod Damaszkiem, Tyrem i Sydonem, nad Litini zabijali się wzajemnie Francuzi, Brytyjczycy, Australijczycy w szaleńczej walce, zbrodniczej i bezsensownej. Skapitulowała niebawem Syria francuska, niemieccy podpalacze rozpierzchli się w stronę Turcji i Persji, plany dalekosiężne spaliły na panewce. Ale Francja i Anglia wyszły z walki okaleczone. Prestiż mocarstw, niosących sztandar Europy na tej ziemi, stopniał jak śnieg w górach Libanu. Kilkanaście tysięcy Francuzów, sam kwiat inteligencji i wojska, porzuciło placówki i uszło do okupowanej Francji. Razem z nimi skruszyły się wpływy francuskie, los mandatu w krajach Lewantu był przesądzony. Dziś widzimy, jak z swego mandatu w Palestynie wymykać się musi nie bez klęsk i ujmy Wielka Brytania.
Opowiedziany dramat Syrii wiąże się z dramatem polskiej siły zbrojnej na Wschodzie.
Zapewne, nie chciałbym twierdzić, że radząc onego wieczoru nad losem wątłej brygady z jej dowódcą, że ważąc wypadki i możliwości, należycie ogarnęliśmy cały teatr wojenny Lewantu. Zbyt świeże były nasze kontakty ze światem Azji, abyśmy oderwali się od bezpośredniej troski polskiej służby i w pełni zdawali sprawę, że siły Polski oto zawadziły nagle o koło historii światowej. A troska nasza była niemała. Wojsko ledwo zaczynało się skupiać, liczebnie było śmiesznie nikłe. Rozbitki armii polskiej, którym zamknęły się już drogi do Francji, szukały drcgi do Syrii. Cała sprawa w tym, jak salwować dopływ ludzi z Bałkanu. Z racji przybycia mego do Bejrutu zaprosił mnie w. komisarz na powitalny obiad. W pysznej, orientalnej i strojnej jego rezydencji — „rezydencja piniowa“ — nastrój tych dni był mizerny. Przy czarnej kawie zostawił mnie Puaux już na boku, sam na sam z Contim. Niewiele się certując, oschle zapowiedział mi Conti, że granicę syryjską od Turcji zamkną dla konwojów naszych. Tego wymagają warunki rozejmu. Ostra była dysputa, mnóstwo telefonów i konsultacji, aż znaleźliśmy wyjście niewiele obiecujące, maskaradę żołnierzy polskich, jadących tranzytem do Palestyny. Klej nie przetrzymał nawet kilka tygodni i przepływ rekruta przez Syrię został przerwany. Czasem udało się tylko w zmowie z kilku oficerami II Oddziału, którzy zostali nam wierni, przemycić ważniejszych oficerów. Brygada została w swej anemii, pozbawiona dopływu krwi.
Słabość liczebna polskiego wojska na Wschodzie, która była utrapieniem naszym od początku, okazała swe polityczne następstwa w coraz jaskrawszym świetle. Już w dniach rozejmu i wyjścia brygady do Palestyny, zdaliśmy sobie dobrze sprawę, jaki błąd popełnia Francja, solidaryzując się z kapitulacją Metropolii. Gdyby wówczas Polska była na miejscu, w Syrii, pokaźniejszą siłą, na pewno można było przewalić decyzję kapitulacji, i to bynajmniej nie zamachem i gwałtem. Kiedy brygada zbierała się do wymarszu, przeszedł Francuzów dreszcz i żal, że Polacy wolni idą na dalszą wojaczkę. Nieco większa siła w ręku naszym porwałaby za sobą większość korpusu oficerskiego i — kto wie — Syria, niby jakieś condominium franko-polskie, pozostałaby w szeregach koalicji.
Nie jest to hipoteza ani gorzkie żale poniewczasie. Pod kątem widzenia strategii i dyplomacji wciąż żywym i aktualnym jest zagadnienie użycia polskich sił zbrojnych w ostatniej wojnie. Jeśliby w lipcu 1840 zamiast 1800 żołnierzy brygady, znalazło się ich w Syrii dziesięć razy więcej, na pewno nie byłoby groźby rozbrojenia ani potrzeby wędrówki dalszej. Co więcej w bardzo krótkim czasie siła Polski zaważyłaby w takim punkcie, gdzie Hitler atakował, i w takim momencie, kiedy wojska sojusznicze liczono nie na dywizje, ale bataliony Nie byłoby — mówiąc prosto — ani dywersji Hentiga, buntu Raszida Ali, ani też opłakanej awarntury starcia zbrojnego między Francją a Anglią na terenie Arabii. To wszystko bardzo ważne, ale to początek.
Dopiero rok 1942 rozkołysał sprawy polskie na Wschodzie. Z wiosną spłynęła pierwsza fala. w lecie fala druga uchodźców i żołnierzy z Związku Radzieckiego. Bez mała 100.000 ludzi znalazło się na przestrzeni od Iranu do Palestyny. Rząd emigracyjny i naczelny wódz byli daleko od potężnej masy polskiego uchodźctwa. Nie było na Wschodzie ośrodka dyspozycji, punktu krystalizacji dla nowych sił. Jedna chwila przeoczenia, niewielka zwłoka wystarczyła, by dokoła armii Andersa w Iraku po-‚ wstało centrum pod znakiem frondy przeciw Sikorskiemu. I nie wojsko polskie na Lewancie przyjmowało armię z Rosji, lecz armia Andersa wchłonęła karpateryków. Proces połykania był ciekawy, i nie szedł bez oporów. Gdy pytałem Andersa o „karpacką“, chwalił, ale nie omieszkał ani razu dodać, że dyscyplinę musi podciągać. Istotnie — dyscypliny różniły się. W brygadzie żołnierz nie był stadny, ale debrze zgrany zespół z wielką przewagą inteligenta. W nielicznej kompanii wzajemne poznanie i zżycie wyrównało różnice stanu, wykształcenia i regionu pochodzenia. Oficer w takim otoczeniu nie zaznał żadnej przewagi ani przywileju. Spał z podkomendnym w jednym namiocie czy baraku, i miał tyle autorytetu, co zdobył umiejętnością i charakterem. Słowem, była to dobra kadra, z ducha 1 wiedzy, aby przyjmować i przyswoić różne elementy, które spłynęły na Bliski Wschód z ZSRR.