Czy należy zmienić kalendarz?
Wśród różnych układów miar używanych dawniej i dziś, miary czasu zajmują miejsce uprzywilejowane. Są one miarami naturalnymi, wtedy gdy wszystkie inne miary są umownymi (konwencjonalnymi).
We wszystkich innych miarach umawiamy się po prostu traktować jako pewien wzorzec obowiązującą powszechnie jednostkę masy, ciężaru lub długości. Usiłujemy czasami ten wzorzec jakoś powiązać z naturą, powiązanie to jednak jest czymś drugorzędnym; czymś, co by można nazwać pseudo-powiązaniem.
Historia metra jest dobrą ilustracją tego, co przed chwilą powiedziałem. Wprowadzając, uczyniono go równym jednej czterdziestomilionowej długości południka. Nie mniej metr nie jest jedną czterdziestomilionową południka, bo gdyby tak było, pomiary długości południka ziemskiego musiały dawać w wyniku 40.000.000 m. Tymczasem ostatnie pomiary Ziemi dają wartość 40.003.423 m. Gdybyśmy chcieli trzymać się tej „naturalnej“ definicji metra (jedna czterdziestomilionowa południka), musielibyśmy natychmiast po otrzymaniu nowego wyniku 40.003.423 m wydłużyć nasz wzorcowy metr o 3.423/40.000.000 metra, tak by znowu długość południka wynosiła dokładnie 40.000.000 długości wzorca. I tak przy każdym pomiarze Ziemi musielibyśmy wydłużać lub skracać nasz wzorzec, zależnie od otrzymanego wyniku.
Nie czynimy tego i nigdy nie będziemy czynili z tej prostej przyczyny, że metr nie jest jedną czterdziestomilionową południka, lecz jest długością wzorca przechowywanego w Międzynarodowym Biurze Miar. A że wzorzec ten jest w przybliżeniu równy jednej czterdziestomilionowej południka, jest w zasadzie rzeczą bez znaczenia…
Inaczej jest z czasem. Jego jednostki podstawowe nie są wzorcami lecz są wzięte bezpośrednio z natury. Doba, miesiąc lub rok nie są jednostkami umownymi, lecz okresami ruchów, które wykonuje Ziemia lub Księżyc.
Dlaczego i w tej dziedzinie nie posługujemy się jednostkami umownymi? Wszak pewne względy wyraźnie przemawiają za przyjęciem umownych jednostek. Bo każda jednostka umowna jest s t a-ł a, tymczasem nasze jednostki naturalne, doba, rok lub miesiąc nie dają gwarancji stałości. Czy pewni jesteśmy, że obrót Ziemi jest idealnie jednostajny? Czy ruch Ziemi dokoła Słońca jest doskonale periodyczny? Na wszystkie te pytania skłonni jesteśmy odpowiedzieć negatywnie. Nie mniej wbrew tym względom zasadniczym, przyjmujemy w rachubie czasu jednostki naturalne, tego bowiem żądają od nas względy praktyczne.
Wyobraźmy sobie, ze od dziś wprowadzamy w życie czas umowny, np. umowny rok równy 365 dobom (co jest bardzo bliskie długości roku naturalnego). Ów rok umowny (konwencjonalny) różni się jednak od naturalnego o 1/4 doby.
W pierwszych latach po wprowadzeniu tej lekkomyślnej reformy nie będziemy mieli poważniejszych kłopotów. Po stu latach różnica pomiędzy czasem konwencjonalnym a naturalnym osiągnie już wartości 25 dni. Gdy w przyrodzie będzie maj, na naszym kalendarzu konwencjonalnym będzie już czerwiec. Po 400 latach różnica ta wzrośnie do 100 dni. Słowiki będą śpiewały we wrześniu, w maju będzie się wybierało na narty; zasiewy wiosenne będą się rozpoczynały w lipcu, a zbiory w grudniu.
Potem wszystko się przesunie na jeszcze późniejsze miesiące itd. W szczególnie kłopotliwym położeniu znajdzie się młodzież; nie będzie wiedziała, W którym to miesiącu należy odczuć przypływ uczuć romantycznych i pozwolić sobie na zaloty. Chyba, że powstanie jeszcze jedno nowe ministerstwo, ministerstwo zalotów, które co pewien czas będzie wydawało specjalną w tej sprawie instrukcję, oznaczającą czas, miejsce, właściwą formę, ubiór… jednym słowem normalizującą zagadnienie zalotów.
Ten, jak nam się dziś wydaje, anegdotyczny stan rzeczy, zdarzał się niejednokrotnie w czasach starożytnych. Tak np. za czasów Juliusza Cezara róż-
nica pomiędzy kalendarzową porą roku a naturalną sięgała 80 dni! Było to dobrą lekcją konieczności stosowania naturalnej rachuby czasu. Bo kalendarze dawne, choć to wcale nie leżało w intencjach ich twórców, były kalendarzami w pewnym sensie konwencjonalnymi, dlatego, że z braku dokładnych danych przyjmowano za długość roku liczbę odbiegającą znacznie od rzeczywistości.
Naturalna rachuba czasu wymagała i wymaga możliwie dokładnego obserwowania pewnych zjawisk astronomicznych — głównie ruchu Słońca, Księżyca i gwiazd. Z tego też najprawdopodobniej zrodziła się astronomia (albo jak ją wówczas nazywano — astrologia). Była początkowo nauką o rachubie czasu. Niebo obserwowano głównie w celu ustalenia pewnych dat, a więc początku i końca doby, miesiąca i roku, aby w ten sposób móc regulować życie indywidualne i zbiorowe.
Nie znaczy to, że wszyscy bez wyjątku astronomowie poświęcali się wyłącznie zagadnieniu rachuby czasu. Byli tacy, którzy swoje przepowiednie dotyczące dat kalendarzowych, a więc i zjawisk w przyrodzie, rozszerzyli nieco na dziedzinę zjawisk… ducha. Przepowiadali wojny, rewolucje, datę śmierci, daty najkorzystniejszych transakcji i jeszcze wiele wiele innych rzeczy. Bardzo im się to opłacało, więc tym chętniej to uprawiali.