Co to jest czwarty wymiar cz.2
W naszym ziemskich warunkach i stosunkach zjawiska, jakie obserwujemy, wydają się w przeważającej liczbie niezachwianie „naturalne”. Uczono nas w szkole całego szeregu pojęć, które dotąd przyjmujemy za „niewzruszone”. Do tego stopnia zżyliśmy się z pojęciem prostej, jako linii nie zamykającej się, której końce oddalają się coraz bardziej w miarę wydłużania prostej, z wyobrażeniem dwóch równoległych jako prostych nigdy nie przecinających się; z odcinkiem, jako najkrótszą odległością między dwoma punktami, że gotowi jesteśmy zaciekle dyskutować z tym, kto by o słuszności tych czy też w ogóle takich twierdzeń wątpił. Tymczasem, „prawdy“ te nie są aż tak „bardzo oczywiste“ i pogląd na te kwestie u niejednego Czytelnika „Problemów“ może być zachwiany.
Część pierwsza artykułu, gdzie omówione zostało pojęcie „zakrzywienia“ przestrzeni i wszechświata, który „zamyka się sam w sobie“ — pozwala skonstruować nam pojęcie prostej jako okręgu koła o „nieskończonym“ promieniu. Skoro przestrzeń jest „krzywa“, skoro nie można z niej wyjść, będąc zamkniętym w niej „więźniem“, to wydaje się logiczne, że dwa punkty, poruszające się po prostej, jako po torze ruchu, w kierunkach przeciwnych oddalają się od siebie tylko do pewnego momentu, podobnie jak u „płaszczaków“ obwody kół, a u „stereotów“ powierzchnie kul powiększały się do pewnej „granicy“. W dalszym ciągu poruszające się punkty zaczną do siebie zbliżać się — gdyż odległość ich trzeba będzie już mierzyć od strony „zewnętrznej“, podobnie jak zmuszeni byli wyobrażać sobie promienie kół czy też kul „płaszczakowie“, czy też „stereoci“ — po prostu wynicowując te utwory geometryczne.
Z faktu zamykania się linii prostej wynikałoby, że dowolny punkt na niej położony, nie dzieli jej na dwie części, na dwie półproste, tylko po prostu „rozcina“. Trzeba dopiero dwóch punktów, które podzieliłyby ją na dwa „odcinki“, jeden zewnętrzny, jakbyśmy powiedzieli, krótszy, i drugi zewnętrzny — dłuższy. Ten „krótszy“ odcinek, który kojarzymy z „najkrótszą“ odległością dwóch punktów, jest właściwie, jak z poprzedniego wynika, łukiem, a raczej jednym z dwóch łuków „nieskończenie“ wielkiego koła, co można w pewien sposób zilustrować, wyobrażając powierzchnię kuli jako przestrzeń wszechświata. „Przednia“ część kuli niech wyobraża przestrzeń realną — tę, w której my żyjemy, „tylna“ natomiast niech będzie tą „nadprzestrzenią“, której nie możemy sobie uzmysłowić. Wprawdzie „wyobrażenie“ jest sztuczne, ale tak pomyślana „przestrzeń“ zachowuje istotną własność, mianowicie „zakrzywienie“. Dowolnie wielkie koło na tej „przestrzeni“ będzie nam wyobrażać „prostą“, na której zobaczymy, że występują dwie odległości dwóch punktów, „mniejsza“ i „większa“, oraz że obie są lukami tego samego koła.
Przytoczę pewną bajkę, która pozwoli to wyobrażenie bardziej urealnić. Niektórym Czytelnikom wyda się wyjaśniający charakter tego „urealnienia“ trochę wątpliwy, ale nie należy się tym martwić — z czasem te wątpliwości miną.
To pomysłowe opowiadanie podał matematyk francuski Poincarć w swej „Nauce i hipotezie“. Bajka ta podaje koncepcję pewnego świata, jeszcze bardziej fantastycznego od świata „płaszczaków“ czy „stereotów“.
Poznamy dziwnych mieszkańców, ich niebywale ciekawe warunki życia, wreszcie ich sposób myślenia — niepodobny do naszego.
Wycieczka ta umożliwi poznanie innych dróg rozumowania, przez co będziemy musieli pozbyć się dotychczasowych kategorii myślenia nabytych w szkole.
Wyobraźmy sobie, że gdy czytamy to zdanie ogarnia nas senność, której nie jesteśmy w stanie spędzić z powiek, zasypiamy wbrew woli i… śni się nam znowu jakiś inny dziwny świat. W całości ma on kształt kuli, w której obserwujemy niespotykane dotąd warunki atmosferyczne, nieznanych mieszkańców i… tylko prawa fizyczne, rządzące tym światem, są trochę podobne do tych, jakie znamy na ziemi.
W środku tego kulistego świata jest tak gorąco, że nie jesteśmy w stanie tam się zbliżyć. W miarę oddalania się ku obwodowi kuli, po pewnym jej promieniu — „drodze“, temperatura obniża się. Wreszcie czujemy, że jest nam zimno, ale idziemy dalej. Temperatura opada coraz bardziej. Im bliżej jesteśmy „powłoki“ tego kulistego świata, tym „mróz“ jest tęższy. Ku samej „powłoce“ nie zbliżamy się w obawie zamarznięcia. Czym prędzej wracamy, żeby się znowu ogrzać. W drodze powrotnej spotykamy mieszkańca tego świata „termicznego“, który objaśnia nam, że prawo „życia“ jego świata głosi: Temperatura w każdym punkcie jest zależna od odległości od środka.